Andrew Field
Podróż
Kiedy wstał tego ranka, wszystko było inne:
Cieszył się jasnym dniem wiosennym,
Nie uświadamiał sobie tego, po prostu cieszył się.
Szedł ulicą na stację wzdłuż magnolii.
Przekwitłe kwiaty wisiały jak stare skarpetki.
Od dawna tak swobodnie nie oddychał.
Łzy miał w oczach, tak było mu dobrze,
Ale powstrzymywał się,
Bo ludzie nie chodzą przecie płacząc po mieście.
Kidy czekał na platformie stacji,
Ogarnął go strach, że coś okropnego się zdarzy.
Żeby się opanować, liczył do stu i stu.
Wreszcie pociąg wtoczył się ze zgrzytem,
I kiedy szedł, zatrzymując się na przystankach,
A ludzie wchodzili i wychodzili, słupy telegraficzne migały,
Ukrył głowę w gazecie,
Nie mogąc powstrzymać szlochów, zmuszał oczy,
Żeby patrzyły na racjonalny deseń siedzenia.
Przyjechał, wstał i wyszedł z pociągu,
I po ulicach i wszędzie, gdzie potem mieszkał,
Chodził, wrócony sobie, człowiek wśród ludzi,
Tak promienny, że każdy patrzył ze zdumieniem.
04-04-2018 07:36
Odpowiedz