William Everson
Ucieczka na pustynię
Ostatnie osiedle szczeciniało kolczastym drutem
I wstecz odbiegło. Jechali przez kraj kojota:
Meskita, bylica, szorstka trawa zaciśnięta w kępy,
I piesek stepowy ujadał w dolinie,
A na płaskowyżu krótkoręki borsuk
Miesił swoją glinę. Ale dalej pustka,
Surowa, nieugaszona, jej władza wiarołomna
Zawarta bez reszty w granitowym mandacie słońca.
Tam już przed nimi tylko ślad niepewny
Gubił się w wodnistym widnokręgu: Bóg wie gdzie.
A tu na marne: czaszka wołu,
Gdzie jeszcze zwierzęca groza drży w jamach oczu,
Katastrofalne szprychy, popękane, w piasku,
I smutna końska szczęka. Tak sobie przeczyły
Odwet biorące plemiona, drapieżniejsze niż dżuma.
Ich to było skrupulatne księstwo.
Tylko osiołek nie zwracał uwagi.
Stawiał przednie kopytka z miłą wybrednością kogoś,
Dla kogo dzień ma dość na swoim utrapieniu.
Nawet kłapał do taktu zabawnymi uszami.
31-03-2018 10:45
Odpowiedz